W żołądkach XVIII-wiecznych mieszkańców Europy mieszkały żaby, węże, ślimaki, jaszczurki, salamandry, a nawet i myszy. Mieszkały tam i wcześniej, od czasów Babilonu, ale ich obecność nasiliła się właśnie pod koniec XVIII wieku. Różni ludzie uskarżali się lekarzom na niedogodności związane z harcami nieproszonych gośćmi wewnątrz ich ciał; wielu schodzących z nocników mówiło, iż widzieli, że coś się w nich porusza, choć nie powinno, bo zwyczajowo jest nieruchome i nieskłonne do figli. Przyczyną mogło być między innymi napicie się niezdrowej wody. W kwestii żywienia zresztą panowały, poza oczywistymi trudnościami, szkodliwe opinie. Picie mleka upodabnia małe dzieci do krowy – stosowniejszy do ich karmienia był chleb zmieszany z wodą. Prowadziło do nagminnych przypadków krzywicy; krzywe nogi były czymś normalnym i naturalnym w XVIII-wiecznej Europie, dziwiły raczej nogi kształtne i proste.
Sprawę płazów i gryzoni w brzuchach ludu traktowano poważnie. Oświeceni naukowcy i badacze, jak Linneusz, czy ojciec współczesnej chirurgii, anatom John Hunter, z należną zjawisku powagą rozważali, w jaki to sposób węże i żaby zamieszkujące żołądki człowiecze czerpią substancje odżywcze ze spożywanych przez ludzi posiłków. Wspomniany John Hunter wyjaśniał rzecz całą koncepcją umożliwiającej to siły witalnej, wspólnej wszystkim żywym stworzeniom. “Dlatego właśnie – pisał on w swojej pracy z 1772 roku na temat siły witalnej – w żołądku znajdujemy żywe zwierzęta różnych rodzajów albo nawet tam wylęgłe i wykarmione”. Hunter wykonał niezliczoną ilość sekcji zwłok, opracował metody patologii chirurgicznej, był oddanym człowiekiem nauki, dzięki któremu chirurgia dokonała znaczących postępów, jednak w swych rozważaniach teoretycznych nie bał się pisać o zagadkowym “podrażnieniu niedoskonałości” w chorobach, a “krew świadoma swej pożytecznej roli w organizmie ludzkim” z pewnością miała sporo do powiedzenia, niestety John nie znalazł z nią wspólnego języka.
W latach 90. XVIII wieku niemiecki lekarz Samuel Hahnemann zbuntował się przeciw uznanemu sposobowi leczenia poprzez podawanie chorym wszystkich możliwych lekarstw z nadzieją, że któreś zadziała i upowszechnił własną metodę, polegającą na stosowaniu remediów odpowiadających dolegliwościom. Na oparzenia przykładano gorące okłady, pacjentom sennym podawano opium, rzeżączkę leczono ropą chorych na rzeżączkę.Ten zbiór nonsensów, nazwany przez Hahnemanna homeopatią, nieznacznie zmodyfikowany, przetrwał do dziś. Poza pewnymi swych wymyślnych metod lekarzami, zainteresowanymi głównie leczeniem bogatych, po XVIII-wiecznej Europie wędrowali rozmaici szarlatani i pośledniejsi naprawiacze zdrowia, częstokroć w towarzystwie komediantów zabawiających publiczność sztuczkami. Sprzedawali środki przeciw złym duchom wywołującym konwulsje, esencje z oczu raka rzecznego i tym podobne niezastąpione i bardzo potrzebne lekarstwa. Rozliczni dumni lekarze XVII i początków XVIII stulecia podczas epidemii przywdziewali wywodzące się ze średniowiecza stroje ochronne. (W pierwszych dziesięcioleciach XVIII wieku wybuchały jeszcze epidemie dżumy w południowej Francji. W Marsylii i Tulonie w ciągu jednego roku zmarło w ich skutku ponad 100 000 ludzi). „Strój ten składał się ze skórzanej maski z otworami dla oczu opatrzonymi szkłami i z długim dziobem wypełnionym środkami aromatycznymi i antyseptycznymi. Różdżka, którą [ lekarz] dotykał tentna pacjenta przypominała insygnia lekarza-czarodzieja. Biblią tych lekarzy była Farmakopea Londyńska wydana po raz pierwszy na początku XVII wieku.” Pośród około 2000 środków leczniczych w niej opisanych były między innymi płuca lisa, olejek z mrówek, olej z wilków, pastylki z wysuszonej żmii i proszki z drogocennych kamieni. Około roku 1760 upowszechniło się wśród ludu dawne mniemanie, że epidemie spowodowane są przez żydów złośliwie zatruwających wodę w studniach.
W roku 1796 Edward Jenner, opierając się na wynikach wieloletnich badań, eksperymentów i obserwacji, opracował metodę szczepień przeciw ospie. Jednak Sir Joseph Banks, przewodniczący Towarzystwa Królewskiego w Londynie, do którego Jenner wysłał wyniki swoich prac, stwierdził że są prowokacyjne i doradził lekarzowi, by nie narażał na szwank swojej kariery naukowca takimi nonsensami – to znane od dawna ludowe zabobony. Żaby, węże i ślimaki wesoło baraszkowały w żołądkach plebsu, a powszechne i wśród lekarzy przekonanie, że ropuchy, niektóre węże i inne organizmy żywe mogą powstać samorzutnie z gnijących resztek, ostatecznie zanikło w początkach wieku XIX. Praca chemika i biologa Lazarro Spallanzaniego o udziale plemników w zapłodnieniu z roku 1775 spotkała się, łagodnie rzecz ujmując, z wielką niechęcią.
John Howard (1726 – 1790) niestrudzony reformator brytyjskiego więziennictwa, zjeździł całą Europę wizytując więzienia, szpitale i lazarety. Odwiedził przybytki Francji, Szwajacarii, Niemiec, Austrii, Portugalii, Hiszpanii, Włoch a nawet Polski. Większość z nich była wylęgarnią epidemii, zaraz i nieznanych chorób, groteskowo przerażającymi miejscami.
Kiedy w roku 1785 w Caen w Normandii więzienna wieża Chatimoine po raz kolejny została zalana, wyważono drzwi by uratować więźniów. Część z nich wałęsała się swobodnie, gdyż przerdzewiały krępujące ich łańcuchy. Jeden z więźniów nie był w stanie opuścić celi; leżał na słomiance z gnijącą nogą. Wieża “służyła przede wszystkim jako lodwnia. Co zimę wypełniano ją ubitym śniegiem przetrzymywanym tam do wiosny. Druga część budynku była używana jako więzienie dla umysłowo chorych i dla niewielkiej liczby zamkniętych tam na podstawie dekretu królewskiego. Schody, ociekające zimnymi strumieniami wody, prowadziły ponad 10 metrów do podstawy wieży. Przez rzadkie pionowe świetliki przeświecało słabo światło dnia. Podczas jesiennych deszczy i marcowych odwilży woda wdzierała się do lochów. Na krzyk więźniów zaczynających się topić , strażnik włączał pompę, aby pozbyć się wody. Każdy więzień był skuty łańcuchami, zamknięty w niszy wydrążonej w murze; jedyny otwór, przez który mógł oddychać, to ten sam, przez który podawano pożywienie i usuwano nieczystości. Woda nie zalewała jedynie górnych pięter, gdzie panowała całkowita ciemność.” Wobec takich potworności brud, notoryczne pijaństwa przypadkowego personelu i brak ustępów w szpitalach był drobnostką. Przy końcu stulecia normą było składanie depozytu na koszty pogrzebu przez przyjmowanych do szpitali, dopiero zaczęto podejmować próby uczynienia państwa odpowiedzialnym, również materialnie, za zdrowie obywateli, czego zasadniczą motywacją było rosnące zapotrzebowanie na nieumierającą przesadnie i przy byle epidemii siłę roboczą.
W XVIII wieku rozwój nauk przyspieszył, przez co świat paradoksalnie (między innymi z braku sensownego usystematyzowania odkryć) zdawał się być coraz bardziej chaotyczny. Nic więc dziwnego, że przybyło manowców i osobliwych pomysłów. Jeszcze w początkach XIX wieku wyjaśniano działanie silnika cieplnego na podstawie teorii cieplika – swobodnego fluidu ciepła mającego być początkowo osobnym pierwiastkiem, wchłanianym bądź wydalanym przez przedmioty. Atom magicznie zmienił się we fluid po badaniach Laurenta de Lavoisiera i wsparty jego autorytetem przetrwał. Kiedy jednak de Lavoisier wystąpił w roku 1778 ze swoją teorią utleniania przeciwko koncepcji flogistonu, umożliwiającej spalanie, tajemniczej substancji obecnej w różnym stopniu w różnych ciałach, mającej swe źródła w rozważaniach alchemicznych ubiegłych wieków, wywołał powszechną wściekłość w świecie uczonych chemików. Nie posiadali się z oburzenia – nie godzi się występować przeciw powszechnie przyjętym wierzeniom naukowym, wykazując przy tym ich całkowitą fałszywość. Błąd tak długo jest błędem, dopóki się nie upowszechni, a wsparty autorytetami staje się świętym kanonem. Bywa jednak często, że święte kanony z czasem upadają, a uparcie zniesławiane bujdy, szachrajstwa i szarlatanerie okazują się być czymś więcej i zajmują ich miejsce.
Wędrowni ”filozofowie przyrody”, jak nazywano badaczy natury, urządzali publiczne pokazy różnych dziwów. “Wiek rozumu” im sprzyjał. Zawiłości natury, mnożące się relacje z dalekich podróży do cudownych krain i przeświadczenie o ludzkich możliwościach, stworzyły dogodną dla ich działalności przestrzeń między dochodzącymi do głosu niższymi warstwami społeczeństw, a wykazującymi coraz większą chęć różnorakich przemian, oświeconymi wyżynami. Oczywiście z pominięciem, tradycyjnie konserwatywnej w większości przekonań, znaczącej części arystokracji. Jednym z najbardziej znanych dziwaków był wiedeński lekarz Franz A. Mesmer (1734 – 1815). Jego teoria magnetyzmu zwierzęcego, mająca wartość poznawczą porównywalną do wartości teorii flogistonu, zyskała sobie duży rozgłos w Paryżu. Fluid zwany magnetyzmem zwierzęcym miał pośredniczyć we wpływach ciał niebieskich na organy wewnętrzne człowieka powodując “odpływy” i “przypływy”. Magnetyzmem można też leczyć, przywracając harmonię w różnych częściach ciała.
“W Paryżu wystąpił Mesmer ze sławną żelazną pałeczką i cebrzykiem, którego używał jako pośrednika fluidu magnetycznego. Oblegany przez coraz większą liczbęcierpiących, mistrz – bynajmniej nie pozbawiony wyobraźni – znalazł sposób jednoczesnego magnetyzowania całego tłumu chorych. Cebrzyk umieszczano pośrodku dużego, dyskretnie oświetlonego pokoju. Na dnie cebrzyka znajdowały się opiłki żelazne i tłuczone szkło. Naczynie było zazwyczaj pełne wody. Chorzy otaczali kilkoma kręgami cebrzyk, trzymając się za ręce. Wokół ciała każdego pacjenta przeciągano liny, których końce przytwierdzano do ścianek cebrzyka. Z kąta pokoju albo z sąsiedniego pomieszczenia dochodziły głośne akordy fortepianu bądź też pieśni, śpiewane przez specjalnie zaangażowanych artystów.” Mistrz, stosownie ubrany, teatralnie magnetyzował zebranych swą pałeczką. Niestety w roku 1784 nieprzychylna Mesmerowi królewska komisja Ludwika XVI, w składzie której znalazł się między innymi wspomniany już Lavoisier i Benjamin Franklin – ambasador Stanów Zjednoczonych, zdyskredytowała praktyki Mesmera i zmusiła go do opuszczenia Francji. Obecnie powszechnie uważa się Memera za prekursora w stosowaniu hipnozy. Przyczynił się do tego jeden z jego uczniów markiz Chastenet de Puysegur (1751 – 1825), który to zauważył, że podczas seansów magnetycznych ludzie zapadają w dziwny sen, w którym można ich nakłonić do spełniania różnych poleceń. Skupił swą uwagę na wywoływaniu owych stanów somnambulicznych poprzez grupowe śpiewanie hymnów i psalmów wokół “magnetycznego drzewa”.
Zjawiskiem snu somnamubulicznego, wywołanego magnetyzmem zwierzęcym zajął się, pośród wielu innych, portugalski ksiądz Jose Custodio de Faria (1755 – 1819). Odrzucił teorię fluidu, a skoncentrował się na podatności psychicznej pacjenta przy wywoływaniu snu na jawie. De Faria opracował stosowane do dziś techniki. Być może zostałby zapomniany, gdyby szkocki chirurg James Braid (1795 – 1860) nie zechciał osobiście skompromitować pokazów magnetyzmu w Anglii. Kiedy przekonał się “że coś jest na rzeczy”, podjął usystematyzowane doświadczenia dla zbadania zjawiska. Od niego też pochodzi termin “hipnotyzm” (od greckiego hypnos – sen), którym zastąpił, wyszydzany od 1784 roku przez niektórych oświeconych badaczy natury, “magnetyzm”.
Spotykamy czasem świetliste, wyidealizowane wizje czasów oświecenia, albo też potępiające i oskarżające tą formację intelektualną o najgorsze występki. Ludzkie przywary, obyczajowość i realia życia schodzą przy tym na dalszy plan, jako mało istotne tło dla myślicieli, których moc wpływania i kształtowania świata jest nierzadko przeceniana. Owo tło, nieraz ciekawsze i bardziej pouczające od nich samych, umożliwia im zaistnienie w historii, tworzy kontekst i podstawę ich poczynań. Pełna ocena każdego stulecia nie jest sprawą łatwą, a w szczególności takiego, jakim był niezwykle barwny wiek XVIII.
Maciej Polak
Źródła:
- Mary Roach „Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym” Kraków 2014
- Andrzej Bałandynowicz „Probacja: Resocjalizacja z udziałem społeczeństwa”
Warszawa 2011 - Vera i Samuel Leff “Od czarów do medycyny współczesnej” Warszawa 1959
- Vladimir A. Gheorghlu “Hipnoza” Warszawa 1985
- Ilustacje – wellcomeimages.org