Home » Marginalia » Dziękujemy się z państwem…

Dziękujemy się z państwem…

Pośród arystokracji emigrowanie było w dobrym tonie, emigrować wypadało. W roku 1789 niczyjemu życiu jeszcze nic nie zagrażało. Jeszcze nikt nie przeczuwał, czym “to wszystko”,  jak mawiano, się skończy. Zresztą “wśród wrogów rewolucji panowała wówczas dość powszechna opinia, że “to wszystko” (…) nie może się utrzymać.” Zapanowała moda na emigrację, połączona z modą na ignorancję w temacie przemian i rewolucji. “Do szyku należało mówić o tych sprawach tonem kobiecym, a zajmowanie się polityką uważano, czy też udawano, że się uważa za “pedanterię”; czytanie gazet i dowiadywanie się o wydarzeniach dnia było “śmiertelnie nudne”, a śledzenie debat Zgromadzenia Narodowego – “a fe!”. Wypadało mieć “wstręt” do tego i nie wymawiać tej nazwy bez “udawanego obrzydzenia”. Takim to sposobem znaczna część tych, którzy mogli mieć realny wpływ na prace legislacyjne i na rozwój wypadków, sama się tego wpływu pozbawiła. Powszechne wśród arystokracji przekonanie, że kto nie emigruje, ten jest zdrajcą, przyczyniło się do stopniowego usuwania stronników dawnego porządku ze wszystkich stanowisk, a w opinii wielu emigrujących, w konsekwencji do upadku tronu i późniejszego terroru. Oczywiście powód to nie jedyny i nie najważniejszy, jak w przypadku jeżeli nie każdej, to przynajmniej większości katastrof nie ma jednego jej powodu, zawsze jest to splot przypadków i szczególnych okoliczności.

Zresztą od czasu do czasu należało grupowo zmieniać miejsce pobytu na takie, w którym trochę mniej śmierdziało. “Wstrętny smród w parku, w ogrodach, a nawet w pałacu dławi za gardło. Pasaże, dziedzińce, skrzydła budynków, korytarze cuchną moczem i są pełne fekaliów; co rano rzeźnik szlachtuje i piecze świnie tuż pod skrzydłem ministerialnym: aleja Saint-Cloud jest pokryta stojącą wodą i zdechłymi kotami.” (La Morandiere w 1764 roku)

Nieporadność króla, krótkowidztwo szlachty i arystokratów, chęć zapewnienia i utrzymania korzyści przejawiły się w zdymisjonowaniu kolejnych trzech ministrów skarbu, proponujących konieczne reformy finansowe. Reformy te wkrótce zostaną przeprowadzone bez ich większego udziału. Pod koniec 1789 roku panuje wśród reformatorów nastrój entuzjazmu i daleko posuniętego optymizmu. Kamil Desmoulins tryumfalistycznie oznajmia w swym piśmie, że nie ma już nieprzyjaciół Wolności. Inni mówią o “rozproszeniu ciemności”, “zaniku nocy despotyzmu”, słońcu Wolności, darzącym swym blaskiem “ze wspaniałą równością i hojnością wszystkich Francuzów. Łatwość zwycięstwa sugeruje, że ancien regime nie tyle został obalony, ile rozproszył się jak mgła zakrywająca przed ludzkimi oczami proste prawdy polityki.” Słowem – w opinii piewców proces regeneracji człowieka postępuje łagodnie i stanowczo. Jeszcze nie wkroczył on w fazę szaleństwa, choć pierwsze tego zwiastuny wyzierały z różnych stron. W 1789 roku za powszechnością praw wyborczych było tylko pięciu posłów Konstytuanty, co od razu wzbudziło niezadowolenie w wielu kręgach. (Wprowadzono cenzus majątkowy)

Wysoko urodzeni nie patrzyli w dół i reformować się nie chcieli. Kiedy zwołane w 1789 roku Stany Generalne wymusiły wspólne obrady wszystkich trzech stanów i przekształciły się w  Zgromadzenie Narodowe, arystokratyczna dezaprobata dla reform znacząco wzrosła. Jednocześnie przy ogromnym długu państwowym (5 mld liwrów w 1786 roku) i deficycie 110 mln liwrów rocznie, roczne wydatki dworu oscylowały wokół 30 mln liwrów. Trwała nieskrępowana zabawa. Hrabia de Moriolles pisał w swych wspomnieniach:

Muszę tu jeszcze dodać kilka mych uwag, co do nieszczęśliwego wpływu, jaki miała emigracya. W Koblencji panowały między emigrantami te same wady, te same śmieszności, ta sama swoboda obyczajów, które wywołały rewolucyę i oburzenia tylu ludzi. We Francyi sędziami byliśmy sami, na obczyźnie było inaczej, szaleństwa nasze oburzały surowych i poważnych Niemców, którzy pojąć nie mogli podobnego postępowania w okolicznościach, w jakich myśmy się znajdowali. Z księciem [ brat Ludwika XVI - M.P. ] przybyła jego kochanka, p. de Balbi, hr. d’Artois przywiózł swoją p. de Polastron. Prawdę powiedziawszy, przenieśliśmy tylko scenę naszych szaleństw gdzieindziej, a co gorsza wystawiliśmy je na widok publiczny, na sąd ludzi obcych, którzy tego tylko pragnęli, by nas ośmieszyć i nieledwie wzbudzić przeciw nam drugą rewolucyę”.

Narastający pęd emigrowania pociągnął za sobą odpływ majątków, pogłębił trudną sytuację stojących niżej w hierarchii społecznej poprzez wzrost bezrobocia – zwolniona służba, zmniejszone zapotrzebowanie na luksusowe rzemiosło. Rodziło to niechęć Wolnych Obywateli dla sprawy rewolucji, znacząco wpływało na nastroje i postawy członków Konstytuanty, gdzie poważnie zaczęto rozważać represje względem emigrantów, które z czasem wprowadzono w życie. Wypadki te napędzały się wzajemnie, rozogniającą się Francję zostawiali za sobą ludzie spoza kręgów arystokracji. Fala wzbierała, w 1791 roku przydrożne gospody w pobliżu źle strzeżonych granic pełne były ludzi chcących wyemigrować; tuż za niemiecką granicą, w Koblencji formowała się emigracyjna armia księcia de Condé, która przez prawie 10 lat swojego istnienia niewiele dokonała – jedyną jej akcją bojową był “atak” na Thionville w 1792 roku, choć żywo dyskutowano o wielu bardzo ważnych kwestiach – nie dochowując żadnej tajemnicy. Później, kiedy wyjazdy stały się mocno utrudnione, do Francji zaczęli przybywać Szwajcarzy, by poprzez związki małżeńskie dać “czyste papiery” chcącym wyjechać arystokratom. Wykwitł rynek lewych małżeństw, które, jak należy się domyślać, nie trwały zbyt długo.

Rzecz jasna, nie należy sądzić, że pośród uciekinierów nie było ludzi nie zdających sobie sprawy z konsekwencji swych działań, grupa to w sposób oczywisty niejednorodna i poróżniona wewnętrznie. Od razu też w dużych ośrodkach emigracyjnych przystąpiono do knowań i intryg mających na celu przywrócenie dawnego stanu rzeczy. Jedna z silniejszych grup emigrantów, osiadła w Koblencji, z zadowoleniem przyjmowała niepokoje i gwałty szerzące się w ich ojczyźnie; zakładano, że dzięki tym wypadkom “to wszystko” szybciej się zawali. Oznaki stabilizacji niepokoiły arystokratów. Na drogach przybyło szpiegów, tajnych agentów i ludzi z sekretnymi misjami. Często urodzenie, a nie zdolności i predyspozycje decydowały o ich wyborze. Skutkiem tego tajne zadania wykonywali ludzie, którzy kompletnie się do tego nie nadawali, jak baron de Viomenil, czy Mallet du Pan, którzy po śmierci króla dumnie się tym chełpili, pokazywali dla poklasku i uznania tajne dokumenty królewskie komu popadnie.

Demokratyzująca się Francja i buńczuczne zapowiedzi rozkrzewienia jedynie słusznych idei budziły również zrozumiałe zainteresowanie na europejskich dworach, które w różnym stopniu podejmowały przeciw nim środki zapobiegawcze. W Londynie ustanowiono oddzielne biura wsparcia dla emigrantów francuskich, które stały się czymś w rodzaju ognisk wywiadu i kontrwywiadu, gdzie informacje same dopraszały się usłyszenia, bez konieczności ich szukania. Jednocześnie rosła awersja, we wszystkich warstwach społecznych, do francuskich emigrantów. Stopniowo zamykano przed nimi drzwi, nie wpuszczano do miast i odmawiano prawa pobytu. W wieśniakach niemieckich wzbudzali wielką niechęć, gdyż “emigranci francuscy swymi pochodami niszczyli zasiewy”. Późniejszy Ludwik XVIII “w lipcu 1796 r. po kilkudniowej wędrówce zatrzymał się w oberży w Dillingen, należącego do elektora Trewiru. Szukając ochłody wśród dokuczliwego upału, stanął przy otwartym oknie, gdy nagle, kula karabinowa, z za węgła do niego skierowana, trafiła go w czoło i zraniwszy je lekko, odbiła się o ścianę.” Niewiele brakowało, by król zginął z ręki zwykłego chłopa, który strzelał po prostu, być może bezmyślnie i dla rozrywki, do jakiegoś podłego, dobrze ubranego Francuza.

Położenie znacznej części błądzących hrabiów, baronów, książąt, stawało się coraz bardziej rozpaczliwe. Dotkliwie dawał o sobie znać fakt, że “majątki nie wyemigrowały wraz z nimi”. Wspomniany hrabia de Moriolles w swych pamiętnikach relacjonuje nam wieczór , który spędził wraz z hrabią de Mirebeau i wieśniakami, kiedy to odmówiono im gościny w pospolitej chacie, oferując jedynie siano w stajni.

Deszcz lał, jak z cebra, na drodze wsi nigdzie nie było, tylko w końcu natrafiliśmy na jakiś opuszczony dom pod lasem. Po długiem dobijaniu zjawił się mały chłopak i wskazał nam stodołę, mrucząc coś pod nosem. Nie zważając na niego, weszliśmy do środka, gdzie gospodarstwo ze służbą siedzieli przy wieczerzy. (…) Mirebeau chciał wytłómaczyć [!] gospodarzowi, że jesteśmy głodni, lecz wszystko na próżno, wieśniak gburowato odpowiedział, że dom jego nie jest zajazdem, że tylko ze względu na złą pogodę pozwala przespać się nam w stodole, ale że do jedzenia nic, oprócz chleba nie dostaniemy. Mirebeau kazał podać sobie nóż i manewrując nm zręcznie, niby go połknął, poczem, wykrzywiając się niemiłosiernie wyciągnął go sobie z boku i chcąc zwrócić uwagę gospodarza na siebie, zaczął rzucać w niego gałkami chleba.(…) Mirebeau zaś, zadowolony z wywołanego wrażenia, przyniósł swą torbę, w której miał mnóstwo przyborów żonglerskich i zaczął się popisywać”.

Tego wieczoru hrabiowie zaskarbili sobie życzliwość wieśniaków i nie musieli spać w stodole. Wielu jednak musiało, wielu z wyższych kręgów arystokracji przetrwało dzięki nagromadzonym bogactwom, niemniej nadchodził kres znaczenia dobrze urodzonych. Dawał o sobie znać i tam, gdzie się tego nie spodziewano. Ludwik Filip, mówiąc o armii Kondeusza, dodaje: “Chociaż celem tych zgrupowań było zniszczenie demokracji, duch demokratyczny wkradł się jednak w ich organizację wewnętrzną, a brak środków pieniężnych ostatecznie przemieszał ze sobą wszystkie rangi. Oficerowie, żołnierze i służba żyli razem praktycznie w równości.

 

Maciej Polak


Źródła:

  1. Ludwik Filip “Pamiętniki z czasów Wielkiej Rewolucji” Warszawa 1988
  2. Alexandre N. L. C. de Moriolles „Pamiętniki Hrabiego de Moriolles o emigracyi, [...]”  Warszawa 1903
  3. Jan Baszkiewicz “Francja nowożytna”  Poznań 2002
  4. Adam Walaszek “Migracje Europejczyków 1650 – 1914”  Kraków 2007